XII Rajd zKompasem odbył się w gminie Studzienice (100km od Gdyni) – 27-28.05.2017. Zdecydowałem się tym razem na start na trasie zielonej czyli średnio trudnej 20 kilometrowej trasie nocnej. Tak się złożyło, że był to mój pierwszy samotny nocny start – takie małe nowe wyzwanie. Jak się przekonałem, łatwiej się startuje z kimś w parze. W przypadku gdy nie jesteś czegoś pewien zawsze można to konsultować, poza tym jest raźniej bo można z kimś pogadać po drodze. No ale jest jak jest więc wziąłem kompas, odebrałem mapę i ruszyłem na trasę jako jeden z ostatnich sprawdzić czy jest się czego bać w lesie po ciemku, a przede wszystkim czy uda mi się dotrzeć w świetle latarki tam gdzie chce 😉 Ponieważ punkty kontrolne są zaliczane w dowolnej kolejności najpierw musiałem ustalić sobie swoją kolejność. Za dużo nie było z tym problemu więc ruszył
em do pierwszego punktu. Na razie spokojnie żeby przyzwyczaić się do skali mapy (1:15000 czyli 1cm na mapie odpowiada 150 metrom w rzeczywistości) i nie zrobić głupiego błędu na dzień dobry. Punkt znalazłem szybko i sprawnie, a wraz z punktem tysiące komarów. Ciągle cięły a przez to mocno męczyły. Podbiłem szybko PK i spokojne tempo schowałem szybko do kieszeni. Zacząłem biec by jak najmniej ich mnie dopadało. Następne punkty zaliczone w miarę sprawnie choć zaczęło się już momentami przedzieranie przez gęstsze krzaki. Przez moment nawet przypomniało mi się, że ktoś mówił ostatnio, że w tym roku jest plaga kleszczy. No trudno, jak się bawić to się bawić, najwyżej usunie się wrednego pajęczaka. A może to mit i go obalę jeśli nic nie złapie? Przy kolejnym punkcie zaczął się mały problem. Słabo widoczne ścieżki trochę mnie zdezorientowały. Punkt był ale trochę mi nie pasował (nie do końca się odnalazłem w tym miejscu), znalazłem po chwili inny i go zaznaczyłem. Czy dobrze? nie wiem. Bieganie z mapą ma to do siebie, że ostatecznie dowiadujesz się tego dopiero
na mecie po sprawdzeniu. Czas ruszyć dalej i znaleźć następny punkt. Doszedłem do miejsca gdzie powinien być, ale go nie znalazłem. Wolałem wrócić się do drogi i spróbować jeszcze raz. Okazało się, że zabrakło mi za pierwszym razem z 15m (po prostu za blisko podszedłem). Lepiej jednak wrócić i się naprowadzić na nowo niż szukać punktów po omacku. Czasem bywa że ten punkt jest obok tak jak teraz czasem jednak może się wydawać że jesteśmy w dobrym miejscu, a w rzeczywistości mocno się mylić. Punkt ten był na podmokłym terenie wśród krzaków, powalonych drzew i wszystkiego co uprzykrza poruszanie się. Nie zliczę ile jakiś roślin z kolcami powszczepiało mi się w spodnie tej nocy ale innego wyjścia nie ma, niektóre punkty są w mocno niedostępnym terenie, zwłaszcza jak się idzie przed siebie trzymając kierunek na kompasie. Karta podbita, można biec dalej. Udaje mi się bez problemu znaleźć ko
lejne punkty, nawet idąc na azymut nie popełniam błędów, co mnie cieszy. Natomiast błąd i przygoda zaczęły się gdy postanowiłem zaoszczędzić sobie drogi (pewnie z całe 200m by było 😛 ) i pójść na przełaj do torów kolejowych. Zaczął się lekko podmokły teren. Myślę, spoko, dam radę. Lecz po chwili znalazłem się na bagnach. Istny labirynt. Jedyna opcja przejść po drzewie bo przeskoczyć się nie da niezliczonych kanałów i kałuż. A i po powalonym drzewie nie zawsze da radę bo wszystko spróchniałe i kruche. Nagle jak się coś nie zerwało, hałas się zrobił i słyszę głośny tupot. Nie ma to jak dzik na bagnach. Nawet nie miałbym gdzie uciec. Na szczęście on też wolał się nie pchać w to bagno i pobiegł w sobie tylko znaną stronę. Ok jeden problem mniej ale ja dalej jestem na bagnie i chyba to miejsce nie widziało ludzi naprawdę od dawna. Pomału idąc naprzód lub w bok lub…
w sumie to gdziekolwiek byle można jakoś było przejść, staram się trafić na te tory. Kolejna spróchniała kłoda i… ta nie wytrzymała. Wpadłem po kolano. Pięknie. Rzeczywiście bez błota czy bagna to ja chyba nie umiem już?! Mokry, lekko poirytowany, ale i zdeterminowany po dłuższej chwili w końcu udało się dotrzeć do torów. Nie ma lekko trzeba brnąć dalej. Punkty się znajdowały, ale przy jednym z kolejnych gdy już wracałem, nadepnąłem wydawało by się na kawałek ziemi jak każdy inny wokół, zupełnie nie podobny do niczego jednak ten się różnił. A może w świetle latarki nie spostrzegłem, że powinienem nie postawić tam kroku? Tym razem druga noga wpadła po udo do (chyba) bagienka. Piękne malutkie oczko bagienne. Teraz to już mi było wszystko jedno. Na szczęście zostały ostatnie 4 punkty. Wszystkie znalezione bez większych problemów. Wróciłem i oddałem kartę. Sprawdzam swój dystans – lekko ponad 23km w niecałe 4 godziny. W sumie nie jest źle. A
ni nie nadrobiłem zbyt dużo trasy, a i czasowo fajnie wyszło. Trzeba poczekać na sprawdzenie i wyniki. Jak się ostatecznie okazało, czas super – na tej trasie najlepszy. Jednak niestety nieszczęsny punkt gdzie mi coś nie pasowało okazał się stowarzyszony więc dostałem punkty karne. Mój błąd, trzeba było zostać w tamtym miejscu chwile dłużej i się lepiej zorientować i upewnić. Było blisko wygranej, a jednak pierwsze miejsce uciekło daleko. Trochę szkoda, ale tylko trochę, bo nie to jest
najważniejsze 🙂 Takie są te imprezy na orientacje – nieprzewidywalne. I to w nich lubię najbardziej. Zawsze jest inaczej. Zawsze czegoś nowego się nauczę. Poza tym na pierwszym miejscu liczy się dobra zabawa i nie zgubienie się 😉 Oby dwie pozycje udało się zrealizować wyśmienicie. Dodatkowym atutem tego typu imprez jest to, że poznaje piękne okolice, których zapewne w inny sposób nigdy w życiu bym nie poznał. Teraz czas wyciągnąć wnioski i wrócić na kolejną edycje 🙂 A las w nocy? W sumie nawet samemu nie jest taki straszny, taki sam jak w dzień tylko mniej widać 😉 poza tym piękna okolica. Z tego co zdołałem dojrzeć w świetle czołówki to bardzo urokliwe lasy z wieloma większymi lub mniejszymi jeziorami i bagnami.
P.S. – obalam mit z kleszczami, bo nie znalazłem ani jednego, choć przedzierałem się momentami przez gęste chaszcze. Zapewne są, jak zawsze były, ale chyba nie w niezliczonej armii i nie ma co z ich powodu rezygnować z uroków lasu i się zbytnio nimi stresować 😉